Bezpłatna konsultacja

Wróć do wszystkich odcinków

#63 Jak znaleźć sens, tego co robisz?

odcinek

#63

Opis odcinka

Opis odcinka: Dzisiaj nieco inny temat. Może Cię zaskoczę, ale podzielę się z Tobą kawałkiem swojej osobowości, a właściwie tym, co ją ukształtowało. Dlaczego? Bo w codziennym biegu, odhaczaniu kolejnych zadań, poczułam, że potrzebuję przestrzeni, która pozwoli na chwilę refleksji nad sensem tego, co robię. To odcinek o mnie, ale chyba też o Tobie, o nas wszystkich, którzy potrzebują równowagi w ciągle zmieniającej się rzeczywistości. Jestem ciekawa, czy po odsłuchaniu tego odcinka, zgodzisz się ze mną? Zapraszam.

Słuchaj podcastu tam gdzie Ci najwygodniej

Transkrypt: #63 Jak znaleźć sens, tego co robisz?

Słuchasz podcastu Everest LIDERA.  

TRANSKRYPCJA:

Cześć, nazywam się Ania Sarnacka-Smith. Zawodowo jestem managerem, konsultantem HR, przedsiębiorcą, właścicielką firmy effectiveness.pl, która wspiera liderów w rozumieniu różnic osobowości i wykorzystywaniu tych informacji we właściwym doborze pracowników, podnoszeniu jakości współpracy i rozwijaniu postawy liderskiej.

Tytuł tego odcinka: Jak znaleźć sens, tego co robisz?

Cześć, dzień dobry. Tytuł dzisiejszego odcinka mocno odbiega od tych, które znasz z tego podcastu. Bo dzisiaj nie będę mówić o tym, jak chwalić i jak krytykować pracowników, czy jak zadbać o ich zaangażowanie oraz jakich błędów nie popełniać w rekrutacji. Dzisiaj będzie inaczej. Pomyślałam sobie, że to będzie ok i to będzie wartościowe, kiedy zaproszę Cię do tego, żeby odpowiedzieć sobie na pytanie: jak znaleźć sens tego, co robisz? A nagrywam ten odcinek nie bez powodu. I nie bez powodu w tym czasie. Bo w ostatnich tygodniach krążą wokół mnie refleksje, wokół roli zawodowej, którą pełnię – a mam tu na myśli bycie menadżerem, że my naprawdę sporo dźwigamy na swoich barkach. Mamy sporo tych wszystkich zadań i celów, sporo odpowiedzialności, ale też dźwigamy dużo emocji innych. I w tym wszystkim bardzo łatwo jest się zmęczyć. Bardzo łatwo stracić siebie. Bardzo łatwo przedobrzyć i zapomnieć o sobie. Stąd pomyślałam, żebyśmy zatrzymali się na chwilę i poprzyglądali się temu: po co Ty tutaj dzisiaj jesteś? Dlaczego jesteś w tym miejscu, w którym jesteś? Dlaczego takie, a nie inne cechy osobowości są u Ciebie szczególnie silne? 

I pomyślałam sobie, że zaproszę Ciebie do takiej refleksji przedstawiając Ci sposób, który mi bardzo pomógł, żeby sobie na te pytania odpowiedzieć. Jest to sposób, który pomaga mi też w takim zagonieniu, którego jest mnóstwo pod koniec roku w biznesie. To pomaga mi wrócić do tego, co jest dla mnie ważne. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że to może nie będzie odcinek dla każdego. Ale naprawdę każdego zapraszam do wysłuchania – bo kto wie, co możesz sobie z niego wynieść. 

I takim moim sposobem na to, żeby nazwać sens tego: co robię; co jest dla mnie ważne; w którym miejscu chcę być, a czego na pewno nie chcę; dlaczego dzisiaj takie, a nie inne cechy charakteru są u mnie mocno wyostrzone i bardzo mi pomagają w życiu – takim sposobem jest dla mnie powrót do wspomnień z dzieciństwa. I pokażę Ci, w jaki sposób ja to zrobiłam. Ale tak, jak powiedziałam, to jest jeden ze sposobów, to jest mój sposób, który może zainspiruje Cię do tego, żeby znaleźć swój sposób. Gdzieś otworzy twoją głowę i serce na to, żeby znaleźć taką własną drogę do szukania tego, co jest dla nas w życiu ważne. 

Ten odcinek będzie trochę pewnie też takim szurającym odcinkiem, bo przeczytam Ci opowiadanie, które jest na kilku stronach. Opowiadanie, które zatytułowałam: „Płot na Chabrowej i skradzione mieczyki”. I tak, jak zdarza mi się zacząć ten podcast od tego, że czymś tam się stresuję i nie wiem jak odbierzesz ten odcinek. Natomiast dzisiaj z taką odwagą do Ciebie przychodzę. Z taką odwagą otwierania się przed Tobą – oczywiście w takich granicach, w których czuję się komfortowo. Bo myślę sobie, że chcę dzisiaj do Ciebie iść też z takim przemyśleniem, „że też w biznesie to jest w porządku otwierać się przed innymi i pokazywać kim naprawdę jesteśmy”. I tak jak wspomniałam, oczywiście w granicach, w których czujemy się komfortowo.   

Pamiętasz, jak wyglądały Twoje wakacje w dzieciństwie? Gdybym umiała malować, to bym Ci na płótnie odtworzyła każdy szczegół. Ale nie umiem, więc spróbuję słowami odwzorować to, co mocno zapisało się w mojej pamięci. Moje letnie królestwo mieściło się na ulicy Chabrowej, niegdyś właściwie już na przedmieściach Białegostoku. Pokonując stromą ulicę, tuż na jej wzgórzu, stał niewielki domek moich dziadków, ogrodzony niebieskim metalowym płotem, bo przecież nazwa tej ulicy do czegoś zobowiązuje, prawda? Otulały go jabłonie – te najlepsze z najlepszych papierówki, drzewa cierpkich wiśni i agrestowy żywopłot. Kiedy przywitało Cię już skrzypienie metalowej bramki, kolejnym doświadczeniem był otulający płaszcz georginii w każdym możliwym kolorze i dumnych mieczyków. Długo nie trzeba było czekać, aby poczuć zapach szarlotki, witający wprost z letniej kuchni mojej babci. Ta domowa, do której wchodziło się po kilku schodkach, nie przyjmowała tak słodkich zapachów. Rankiem unosił się w niej zapach babcinych, takich mącznych, naleśników, w ciągu dnia zarezerwowana była na wyrabiany ręcznie makaron i przez nikogo nielubianą marchwiankę. Wieczorami, niczym jak w magicznej sztuczce, niepostrzeżenie przeobrażała się w miejsce moczenia trzech par dziecięcych stóp. Czasem wystarczały w tym celu tylko dwie misy, bo gospodarność w tym domostwie była ceniona ponad wszystko.  

Dużo czasu spędzaliśmy poza domem. Porannym rytuałem był zbiór kwiatów. Babcia pilnie je ścinała srebrnym kuchennym nożykiem, układała w bukiety, związywała białą nitką, by następnie zabrać naszą trójkę pod cmentarną bramę. Nie pamiętam, czy to te kwiaty czy nasz dziecięcy urok, a może po kilku godzinach grymas znudzonego sprzedawcy na naszych twarzach przekonywał przechodniów, aby to naszymi bukietami przyozdobić miejsce spoczynku najbliższych. Poziom domkniętych sprzedaży na koniec dnia? Sto procent. Uśmiecham się sama do siebie, pisząc to, bo uświadomiłam sobie, że to chyba ta moja babcia była moją pierwszą nauczycielką przedsiębiorczości. Nic u niej się nie marnowało i wiedziała, co zrobić, aby zarobić na kaprysy jej wakacyjnej ferajny. Przecież chałka z mlekiem na prawie każdą kolację czy garść cukierków do zjedzenia w czasie niedzielnej mszy – wszystko kosztuje. 

Inni widocznie brali przykład z mojej babci, bo oto pewnego ranka powitała mnie złość wylewająca się z każdej zmarszczki na jej twarzy. Ktoś brutalnie skradł nad ranem jej dumne mieczyki. I nawet nie zrobił tego elegancko, bo zostawił po sobie ślady, depcząc inne kwiaty pielęgnowane z takim oddaniem. I chociaż wydarzyło się to prawie 40 lat temu, dobrze to pamiętam. Bardzo mnie to zabolało, bo to co się zadziało, było dla mnie niezrozumiałe, było wbrew temu, czego zostałam nauczona: „Nie kradnij…”. A na dodatek ten okrutny złodziejaszek miał z nami coś wspólnego. Najwidoczniej umiał sprawnie przeskakiwać przez niebieski płot. Czyli nie tylko to był nasz talent?

Babcia mówiła, że przyprawiamy ją o zawał serca, stąd ja – jako ta zawsze najgrzeczniejsza – powstrzymywałam innych przed harcami na ogrodzeniu. Jakoś nie miałam posłuchu, co też przeżywałam, choć koniec końców gdzieś miałam rację. Przekonała się o tym moja siostra cioteczna, towarzyszka naszych wakacji, zostawiając pewnego dnia na kolcu ogrodzenia kawałek sukienki w żółto-białą kratę. Nie byle jaka to była sukienka, bo była zdobyczą chyba z podróży cioci do Węgier  – tak przynajmniej to pamiętam. Wiadomo, że w tamtym czasie nie mieliśmy sieciówek na rogu czy straganów z modną odzieżą.

Ten płot, a właściwie jego najważniejsza część – bramka – pełniła jeszcze jedną ważną funkcję w całym podwórzu. Strategicznym myśleniem wykazywał się dziadek. Naciskając na srebrną, błyszczącą klamkę, otwierając bramkę, jednocześnie pociągał za sobą nitkę, na końcu której zaczepiony był mleczny ząb. Dentysta zatem nie był nam straszny, dziadek znalazł sposób na poradzenie sobie z urokami dorastających wnucząt.  A ileż nam radości dostarczył, pokazując, jak się zbiera stonkę z krzaków ziemniaków. Po udanych zbiorach, odkręcaliśmy szklane słoiki i dziecięcymi stópkami co niektóre stonki pozbawialiśmy życia. Och, jednak nie jestem aż taka najgrzeczniejsza, bo realizacja tego celu zawsze dawała mi satysfakcję. 

I po co ta cała moja opowieść, którą zresztą mogłabym jeszcze długo snuć, dokładać kolejne elementy,  jak kawałki puzzli? Otóż…

We wspomnieniach znajdziesz to, za czym w życiu tęsknisz.

To one nadają sens Twojej historii, są Twoje i w wersji, którą Ty pamiętasz. Coraz częściej słyszę, że chcę robić coś, co ma sens, co daje wartość; chcę rozumieć sens i cel mojego życia. Mówi się coraz częściej o tym, aby w życiu kierować się swoimi wartościami, ale jak je odnaleźć? Właśnie tam, we wspomnieniach. Kiedy się im przyjrzysz, ale z uwagą, nie tylko kartkując jak mało ciekawą książkę, znajdziesz to, co Cię buduje, co jest dla Ciebie ważne a co nie, co Cię doprowadza do tych dobrych łez a co frustruje, boli i z czym ci trudno. Nie chodzi mi o to, aby rozkładać swoje życie na czynniki pierwsze, wracać do tego, co bolesne (z pewnością wielu z nas miałoby o czym napisać kilkutomową książkę), ale odtworzyć to, co było dobre, lekcje, które wyciągnęliśmy z tych różnych doświadczeń, zacząć myśleć o tym, czym chcielibyśmy się podzielić z młodszymi. Może sobie pomyślisz: „A co to, terapia?”. Nie, bo do tego potrzeba profesjonalisty. Ja zapraszam Cię do posiedzenia samemu ze sobą, odnalezienia tego, co w twoim życiu było dobre, by następnie móc sobie odpowiedzieć na pytanie: Kto był moim pierwszym życiowym nauczycielem? Czego się nauczyłem?  Dlaczego wciąż ciągnie mnie w tym, a nie innym kierunku? Czego potrzebuję do tego, aby było mi w życiu dobrze, jak na tej mojej „Chabrowej”. Przyglądając się wspomnieniom, odkryjesz, jak to się stało, że robisz to, co robisz, masz wokół siebie takich a nie innych ludzi, podejmujesz takie a nie inne decyzje. We wspomnieniach, doświadczeniach kryje się prawda… o Tobie.

Ja w mojej opowieści o „Chabrowej” odnalazłam to, czego gdzieś podskórnie mi w życiu przez lata brakowało. W tym życiowym zagonieniu potrzebowałam się zatrzymać. Uświadomiłam sobie, że chcę smakować życia a nie tylko połykać jeden kawałek za drugim, rozglądając się w napięciu, co kolejnego mi życie za chwilę da skosztować. Co mi podstawi pod nos i każe skonsumować, bez czasu na refleksję wokół tego, czy ja na to mam w ogóle ochotę. Kiedyś myślałam, że tak trzeba. W przeszłości nawet nie zawsze miałam czas na jedzenie, a jedyne chwile, które na to znajdywałam, to te przed komputerem, „bo przecież mam jeszcze tyle do zrobienia”. Takie jedzenie wcześniej czy później odbija się czkawką i nie tylko w przenośni. Ten powrót do wspomnień uświadomił mi, że szczęśliwa, choć nie zawsze radosna, byłam wtedy, kiedy świadomie przeżywałam każdy dzień, kiedy życie tak nie pędziło, kiedy pozwoliłam sobie nim się nacieszyć. To dzięki temu właśnie te wczesne wspomnienia potrafię odtworzyć tak szczegółowo. Tych z dorosłego życia nie potrafię namalować słowami z taką precyzją. Ale dorosłe życie to nie bajka, może pomyślisz?

„Takie to życie. Im jesteś starsza, tym szybciej to życie mija” – wielokrotnie słyszałam od mamy, cioci jednej i drugiej, starszych ode mnie, dzieląc się tym, że mam tak wiele na głowie i powoli nie rejestruję kolejnych tygodni, miesięcy, a nawet lat. Wierzę, że każda z tych osób miała dobre intencje, chcąc wskazać mi na pewne życiowe prawo: im jesteś starsza, tym masz więcej zobowiązań, tym kurczy ci się czas i tak już jest. Zgadzam się z tym na poziomie rozumowym. Dziś już moim życiowym dylematem nie jest to, że nie mam co robić, że mi się nudzi; dziś każdą dodatkową godzinę przyjmuję jak najlepszy prezent. Ale tam w środku, moje serce mówi mi, że to nie jest cała historia, że gubię jej bardzo ważny element. Otóż, chcę czuć, że życia nie przeżywam bezmyślnie. Chcę móc pod koniec mojej historii opowiedzieć ją innym jak niesamowitą przygodę, pamiętając jej smak i zapachy, wszystkie żywioły, od dramatycznego ognia po łagodny wiatr.

Jak to zrobić, skoro tak wiele mamy na głowie? Nie chodzi mi o to, aby porzucać zadania, które masz przed sobą. Tak ich wiele – i tych zawodowych, ale i lista domowych nierzadko pęka w szwach. Zmierzam do tego, że można żyć świadomie, będąc bardzo zajętym. Jedno nie wyklucza drugiego, ale do tego jest potrzebna decyzja, że rzeczywiście chcę to zrobić i przekonanie, że jest to dla mnie ważne. A to właśnie odnalazłam, wracając do wspomnień z dzieciństwa. Wiesz, odkąd pamiętam, zawsze miałam kalendarz zapełniony po brzegi. Nawet czas szkolny nie kończył mi się po pięciu czy siedmiu lekcjach. Kolejnym etapem był angielski i szkoła muzyczna. Wszystko miałam zaplanowane. Nawet rytm sobotnich poranków wystukiwał metronom, bo to był czas lekcji gitary. Z tą zajętością weszłam w dorosłość i tak mam do dziś. Tylko, że dziś od przeszłości różni się tym, że zanim zacznę dzień pracy, siadam z kubkiem kawy  wygodnie na kanapie i myślę o tym, co chcę dziś ważnego zrobić. Nawet w tych pilnych sprawach, których nie brakuje, szukam tego, co mogłabym zrobić świadomie. Raz jest to panowanie nad emocjami, nie poddawanie się temu, co inni ludzie lub okoliczności chcą na mnie zrzucić, innym razem, taka rozmowa z pracownikiem, w której on poczuje, że się naprawdę o niego troszczę. A przed snem, daję sobie czas na to, aby pomyśleć z wdzięcznością o tym, co się wydarzyło, co było dobre a co zabolało, co mi się udało a co zawaliłam, czego nauczyłam się w tym dniu a czego chciałabym doświadczyć jutro, jeśli będzie mi dane kolejny raz się obudzić.

Co ważne, moja doba, jak i Twoja ma 24 godziny, nie mam ani więcej ani mniej czasu niż Ty, ale to tylko ode mnie zależy, czy znajdę chwilę na ten poranny i wieczorny rytuał. Tak, powiedziałam „chwilę”, bo zajmuje mi to czasem minutę, czasem pięć, a czasem dziesięć. Nie godzinę czy dwie, ale minuty, które zdołasz odliczyć na palcach swoich rąk. Tylko tyle i aż tyle, ale mi wystarcza, aby nadać sens temu, co zamierzam zrobić lub co się danego dnia wydarzyło. Zdarza mi się odpuszczać te „sensowne” rytuały, bo górę bierze pilność czekających mnie spraw, bo oczy się same zamykają do snu, ale za każdym razem wracam do siebie z tym samym wnioskiem. Kiedy tego nie zrobię, dzień mija w mgnieniu oka, niezauważenie, niekoniecznie sensownie.

Pamiętam czas, w którym już odkryłam, że chcę przeżywać życie, ale nic z tym nie robiłam. „Zacznę od jutra”, „Za dużo mam dziś na głowie” – tak wówczas myślałam. Stała za tym jakaś pewność, że jutro też będę mieć do przeżycia. Jutro? Ba, przede mną całe życie… Skąd ta pewność? Brałam to za pewnik, jaka naiwność… Nie chcę demonizować, a może jedynie trochę Cię otrzepać z ułudy, że to co masz dziś – może rodzinę, przyjaciół, pracę, zdrowie, a przede wszystkim życie, to niekoniecznie będziesz mieć jutro. Dziś mam tego ogromną świadomość, tego jedynego jestem pewna i pracuję na to, aby dziś, które zostało mi dane, zupełnie za darmo, przeżyć jak ostatni dzień życia. A Ty? Ta myśl mnie nie przeraża, a mobilizuje do tego, aby nie zmarnować ani jednego dnia.

Przeglądając media społecznościowe, co jakiś czas trafiam na artykuł, chętnie udostępniany przez innych, o lekcjach, jakimi chcą się podzielić osoby na łożu śmierci. Te treści cieszą się dużym zainteresowaniem. Czytam komentarze o tym, że poruszające, ściskające serce jest to, kiedy człowiek sobie uświadamia, jak ważne jest to, aby żyć swoim życiem a nie według cudzych oczekiwań, żeby dbać o siebie i innych a nie tylko o kolejne zadania na liście tych pilnych do zrealizowania. Ale jaki procent osób coś z tym robi? Słyszę w rozmowach: „Dzieci, praca, tyle na głowie, gdzie ja bym miała się zastanawiać nad tym, czego chcę w życiu, co mogę zrobić”. Smutne to… Czy musimy naprawdę czekać do kresu życia, doświadczyć choroby, aby się obudzić i odpowiedzieć sobie na pytanie, co oznacza sensownie przeżyć życie, co zrobić, aby zatrzymać jego kruchość i ulotność? Czy musimy czekać, aby się przekonać, jak smakuje żal za tym, co już nie wróci? Nie czekaj, szkoda czasu… 

I to już koniec. Do usłyszenia za dwa tygodnie!

Posłuchaj również

odcinek

#81

Jak często i czy w ogóle zdarza Ci się obserwować to, w jaki sposób Twoi pracownicy prowadzą rozmowy na zewnątrz – z klientami, kontrahentami, podwykonawcami? Jeśli uważasz, że na tej płaszczyźnie Twój zespół jest jeszcze bardziej czujny i uważny na dobór odpowiednich słów, potrzeby klienta zajrzyj do tego odcinka. Mam naprawdę sporą i mocną dawkę casów, przykładów fatalnej komunikacji, przez którą pracownicy firm, z którymi miałam do czynienia, pogrzebali swoje kompetencje i dotychczasowe doświadczenie.

 

odcinek

#80

„Zobacz ludzi ponad liczbami” to wyrażenie, które zdecydowanie przypomina nam o tym, by między realizacją kolejnych zadań traktować swoich pracowników, siebie nawzajem z większą dozą empatii i uważności. Do rozmowy o nadawaniu ludzkiej twarzy relacjom biznesowym, zaprosiłam Pawła Musiała, który od lat zajmuje się controllingiem. Pomimo zadaniowości, skupieniu na procesach, które są fundamentem jego pracy, mój gość znajduje przestrzeń, by rozwijać kompetencje miękkie swojego zespołu i nie tylko wierzy, ale i realizuje hasło wokół, którego krąży dzisiejszy odcinek. W czym to mu pomaga? Posłuchaj.

Skontaktuj się z nami

Po wypełnieniu formularza 

w ciągu 24h odezwiemy się do Ciebie – działamy naprawdę szybko!